NIA: Szczepionki kupione w aptekach nie stwarzają zagrożenia dla zdrowia i życia pacjentów, stwarzają je Ci, którzy nie chcą nimi szczepić – komentarz do stanowiska PPOZ ws. odmowy szczepień
Tocząca się dyskusja na temat zasadności szczepień, często przybiera najbardziej wyimaginowane formy absurdu, jednak szczyt nonsensu przypada na stanowisko Porozumienia Pracodawców Ochrony Zdrowia, które wprost zarzuca zagrożenie zdrowia i życia szczepionkom przynoszonym przez pacjentów z aptek.
„Do czasu wprowadzenia konkretnych zasad placówki podstawowej opieki zdrowotnej nie będą szczepić żadną przyniesioną w ręku szczepionką” – podkreśla Bożena Janicka, prezes PPOZ.
Po pierwsze, brzmi to kuriozalnie w odniesieniu do zapewnień byłego Głównego Inspektora Sanitarnego, który zapewniał, że szczepionki są zdatne do podawania nawet po miesiącu od przerwania łańcucha chłodniczego. W wypowiedzi dla stacji TVN w dniu 7 lutego 2018 roku Główny Inspektor Sanitarny Marek Posobkiewicz oświadczył, że:
„Zgodnie z tym raportem WHO, nawet jeżeli byśmy te szczepionki trzymali przez miesiąc w temperaturze 20-25 stopni, one nie tracą swojej jakości, czyli skuteczności i są całkowicie bezpieczne”.
Po drugie, brzmi to kuriozalnie w odniesieniu do decyzji o refundacji szczepionek, które można kupić jedynie w aptekach i podać w gabinecie lekarskim. Zabiegał o to Minister Zdrowia Marcin Czech, który jest epidemiologiem i ma pełną świadomość, że szczepionki te są w pełni bezpieczne nawet po przebyciu drogi z apteki do przychodni.
Po trzecie, dyskusja na ten temat jest kuriozalna, ponieważ nie ma ani jednego, nawet najmniejszego dowodu, który mógłby wskazać, że szczepionki przynoszone z aptek są w jakikolwiek sposób niebezpieczne. Ironiczny w całej dyspucie i zarzutach skierowanych do aptek jest fakt, że PPOZ nie skrytykował lekarzy, którzy kilka miesięcy temu podali dzieciom szczepionki przeznaczone do utylizacji, ponieważ przez wiele godzin znajdowały się w warunkach innych niż chłodnicze.
Zaufanie do lekarzy pod znakiem zapytania
Stanowisko PPOZ doprowadza do niebezpiecznej sytuacji, kiedy w ramach rzekomych, nieistniejących zagrożeń, część lekarzy odmawia szczepienia szczepionkami kupionymi w aptekach. Co więcej, między innymi takie działania doprowadzają do ryzykownego procederu, kiedy w kraju na grypę szczepi się niespełna 4% populacji. Z jednej strony Ministerstwo Zdrowia robi wszystko, aby zwiększyć bezpieczeństwo pacjentów i liczbę zaszczepionych poprzez zapewnienie szczepień refundowanych, z drugiej strony lekarze już teraz mówią, że nie będą szczepić szczepionkami refundowanymi, ponieważ takie kupić można tylko w aptece. Co więcej, część lekarzy podważyła do siebie zaufanie po aferze szczepionkowej w lutym bieżącego roku. A teraz jeszcze niektórzy lekarze i świadczeniodawcy skupieni wokół PPOZ dodatkowo podważają również zaufanie do tych koleżanek i kolegów lekarzy, którzy nie handlują szczepionkami, ale zgodnie z prawem i zdrowym rozsądkiem szczepią szczepionkami przyniesionymi z aptek. Podważają jednocześnie sens tych działań Ministerstwa Zdrowia, które pozwoliły na refundację szczepień na grypę dla populacji 65+ i które zmierzają do dalszego rozszerzenia świadczeń refundacyjnych w zakresie szczepień.
Niespójne i nieprawdziwe teorie
Zdumiewające jest również stanowisko Głównego Inspektora Sanitarnego, którym posługuje się PPOZ, sprzeczne z poprzednimi wypowiedziami GIS. Najpierw przywoływane są wypowiedzi WHO, które jednoznacznie wskazują, że lekarze, którzy przez kilkadziesiąt godzin nie przechowywali szczepionek w warunkach chłodniczych i podali je potem dzieciom, nie stanowi problemu i zagrożenia zdrowia i życia. Następne stanowisko, kolejnej kadencji wskazuje na zagrożenie, gdy szczepionka jest transportowana kilkadziesiąt minut w torbie termolabilnej z apteki do przychodni. Stanowisko Naczelnej Rady Aptekarskiej jest w tej sprawie bezsprzeczne i klarowne. Nie zgadzamy się na rozpowszechnianie absurdalnych i nieprawdziwych teorii. Jednocześnie bardzo krytycznie oceniamy zachowanie tych lekarzy, którzy matkom przynoszącym szczepionki z apteki każą podpisywać oświadczenie, że za wszystkie powikłania, które mogą wystąpić po zaszczepieniu, odpowiedzialność ponoszą rodzice, tylko dlatego, że nie zakupili szczepionki w przychodni. Oczywiście mamy świadomość, że opisana powyżej praktyka dotyczy marginalnej części środowiska, ale niestety ten głos wybrzmiewa najgłośniej. PPOZ wymyślając i głosząc takie teorie zapewne oczekuje aprobaty, ale dostać go może jedynie od zacierających ręce ruchów antyszczepionkowych, których teorie opierają się jedynie na pseudomedycznych i pseudonaukowych „faktach”. Wśród świadomych zagrożeń organizacji i środowisk naukowych mogą liczyć jedynie na krytykę, co czyni także Naczelna Rada Aptekarska.
Krok w stronę szczepień w aptekach
Jednocześnie NRA zwraca się prośbą do obecnego Głównego Inspektora Sanitarnego, aby nie dawał wsparcia tak absurdalnym teoriom, którymi podpierać się mogą osoby mające realny wpływ na wyszczepialność całej polskiej populacji i które poprzez tak radykalne postawy mają wpływ na decyzje pacjentów o szczepieniu. Taka postawa i odmowa pacjentom prawa do szczepień, kupionych poza gabinetami lekarskimi, prawdopodobnie przyczyni się do tego, aby szczepienia odbywały się w aptekach, wzorem innych europejskich krajów. Wówczas wszyscy będą mieli pewność, że łańcuch chłodniczy szczepionek nie zostanie przerwany. Warto przytoczyć tu pewne dane, które być może będą przemawiały za wprowadzeniem tego rozwiązania w Polsce. Szacuje się, że aktualnie na całym świecie dostęp do szczepień przez farmaceutów ma 655 milionów ludzi. W Polsce, aby zaszczepić przeciwko grupie w jednym sezonie wszystkich Polaków musieli szczepić wszyscy lekarze, nawet chirurdzy i patomorfolodzy oraz wszystkie pielęgniarki, nawet te na emeryturze, a i tak byłaby obawa, że nie zdążą wykonać wszystkich iniekcji. Warto odnieść się też do doświadczeń Kanady, gdzie wprowadzenie szczepień do aptek i wiążąca się z tym procederem edukacja tak mocno wpłynęło na mentalność i świadomość Kanadyjczyków, że znacznie zwiększyła się wszczepialność także u lekarzy.
Zamiast zatem powoływać się na niedorzeczną argumentację, mówiąc o ochronie zdrowia i życia pacjenta, nie należy powoływać się na absurdy, kierując się jedynie skutkiem finansowym, ale realne, poparte dowodami fakty, które mówią zupełnie co innego, niż przedstawiciele PPOZ. Kierując się prezentowanym przez nich tokiem myślenia, należałoby przestać przyjmować pacjentów np. chorych na cukrzycę, ponieważ nie wiadomo, czy właściwie przechowywali insulinę. Należałoby również przestać przyjmować dzieci po antybiotykoterapii, ponieważ nie wiadomo, czy matka właściwie przechowywała zawiesinę. Należy więc, w tej sytuacji, postawić jedno pytanie, czyje działania stanowią zagrożenie dla zdrowia i życia pacjentów?